wtorek, 18 lutego 2014

Jean-Louis-Toutain - wystawa rzeźby plenerowej w Saint-Jean-de-Monts


    Lubię rzeźbę plenerową, ale tylko taką którą rozumiem, taką która pasuje do otoczenia, uzupełnia je, upiększa, podnosi atrakcyjność miejsca, nie razi i nie szpeci...
    W Naprzeciw SZCZĘŚCIU pisałam o dwóch wystawach rzeźby plenerowej.
    Pierwsza, to prace Igora Mitoraja wpisane w sycylijski krajobraz Doliny Świątyń w Agrigento. Ogromna niespodzianka!  Wizja mitologicznych postaci uplastyczniona w rzeźbach Polaka wyglądała tak jakby była naturalną jego częścią i doskonale wpasowywała się w antyczne pozostałości.
    Nie było to moje pierwsze spotkanie z Igorem Mitorajem. Jego sztukę podziwiałam już w październiku dwa tysiące trzeciego roku w Rynku Głównym w Krakowie, między Sukiennicami, wieżą ratuszową, Kościołem świętego Wojciecha i zabytkowymi kamienicami, legitymującymi się średniowiecznym pochodzeniem... 



    Druga, to rzeźby plenerowe Jeana Philippa Richarda harmonizujące z botanicznymi okazami egzotycznego ogrodu w Eze w południowej Francji.
Jean Philippe Richard, swoim ziemskim boginiom z gwiezdnego pyłu - poussière d’étoiles, delikatnym, zmysłowym i tajemniczym nadał imiona i wpisał je w skaliste tarasowe nabrzeże, z którego roztacza się fantastyczny widok na malowniczą zatokę i półwysep Saint-Jean-Cap-Ferrat, gdzie swoje wille i pałace wznieśli najbogatsi tego świata... 




    Trzeci wpis. 
    Jean-Louis-Toutain, francuski rzeźbiarz i malarz, zmarł dwa miesiące przed moim pierwszym zetknięciem się z jego niezwykłą, charakterystyczną rzeźbą plenerową.
    - Dlaczego niezwykłą, dlaczego charakterystyczną?
Niezwykłą - bo przyciąga wzrok każdego kto koło niej przechodzi, charakterystyczną - bo tylko on, Toutain, tworzył takie kształty.
    Urodził się w Tuluzie siedemnastego maja tysiąc dziewięćset czterdziestego ósmego roku. Nikt nie spodziewał się, że zgaśnie przedwcześnie i nikt nie mógł uwierzyć, że ten artysta, tak radosny, pełen energii i projektów na przyszłość przegrał walkę z chorobą. Pogrzebano go w jego sześćdziesiątą rocznicę urodzin w Rieux-Volvestre, niedaleko Tuluzy. Tam mieszkał i tam miał swoje atelier.
    Jego celem było tchnienie życia w obojętny materiał i pokazanie sztuki poprzez wyjście na ulicę, tak jak robi to teatr uliczny, wychodzi do publiczności, nie czeka aż publiczność przyjdzie do niego.
    Był dumny, kiedy mógł swoje ogromne rzeźby muzyków, rowerzystów, zakochanych...  instalować w miastach. Cieszył się kiedy poza wrażeniami estetycznymi dotykały serca ulicznego widza. 

    Był najszczęśliwszy kiedy wokoło wirowały dzieci, bo przecież on sam, jako dziecko przenosił się w magiczny świat marzeń  obserwując chociażby opadające i wirujące w powietrzu piórko.
    Celebrowanie życia było jego definicją szczęścia.
    Prace artysty doceniono nie tylko we Francji, ale także w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Chinach...
    Po raz pierwszy dzieła Jean-Louis-Toutain'a  zobaczyłam na spacerowo - rowerowym bulwarze w wypoczynkowej miejscowości zachodniej Francji w Saint-Jean-de-Monts.  Oniemiałam z zachwytu i tak jak wielu przechodniów kręciłam się wokoło przedziwnych w kształtach i proporcjach postaci. Mimo całego ogromu miały w sobie tyle wdzięku, tyle uroku i tyle lekkości. Zrozumiałam, że dla artysty przede wszystkim liczy się człowiek, jego talenty i umiejętności, jego zaangażowanie w życie rodzinne, jego uczucia...
    W czasach, kiedy ludzie mają obsesje na tle swojego wyglądu, dla artysty wydawać by się mogło nie ma to znaczenia. Małe głowy, nieuchwytne rysy twarzy odwracają uwagę widza od złudnej piękności. Przyciągają zaś gesty, ruch, wszystko to co nadaje sens życiu, całe to piękno emanujące ze środka człowieka.
    Nienaturalnie szerokie biodra skojarzyły mi się z płodnością, z wielodzietną rodziną, w której ważną, a może najważniejszą rolę odgrywa kobieta. Myślę, że artysta aż nadto to rozumiał. Swoje życie poświęcił właśnie rodzinie, w które sprytnie wplótł sztukę. Połączył coś, co wielu z nas wydaje się być niemożliwym. W taką celebrację życia zaangażował dwie córki i zięcia. Razem wypełniali swoją energią i pomysłami atelier w przeuroczym miasteczku Rieux-Volvestre.
    Dzisiaj pokażę nieco przerobione zdjęcia w większości w czarno-białym kolorze. Wszystkie niemalże prace artysty można znaleźć w internecie.
    Rzeźby Jean-Louis-Toutain'a widziałam także na uliczkach Andory i w Tuluzie. 


















    A na camping do Saint-Jean-de-Monts, nad Atlantyk zaprosiła mnie wraz z Wojciechem siostra męża, Ewa Paryżanka, na kolejne letnie wakacje z synami. Ale o tym co tam robiliśmy będzie w następnym poście. 
cdn

 

2 komentarze:

  1. Mało znam współczesną rzeźbę, ale akurat kilka dzieł pana Mitoraja miałam okazję oglądać i zaciekawiły mnie one - i choć te wszystkie głowy i twarze są intrygujące, to najbardziej podobają mi się ludzkie postacie wtopione w drzwi świątyń rzymskiej i warszawskiej. Bardzo podoba mi się pierwsza zaprezentowana przez ciebie rzeźba. Druga rzeźba też mi się podoba :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chociażby jedną z takich rzeźb zainstalowałabym w swoim ogrodzie!
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam cieplutko :)

      Usuń